najpiękniejsza wioska to wola rębkowska
strona główna
położenie
rys historyczny
dawne budownictwo
stare fotografie
kultura
oświata
turystyka
wola rębkowska w obiektywie
miejscowe przedsiębiorstwa
władze
linki
księga gości
kontakt

Andrzej Paduch - lokalny rzeźbiarz i poeta

Andrzej Paduch przez wiele lat tworzył ciekawe rzeźby z drewna oraz pisał wiersze i teksty piosenek.

Z przykrością informujemy iż Pan Andrzej odszedł od nas 5 maja 2013 roku.

TWÓRCZOŚĆ PANA ANDRZEJA

Wiosenny Poranek

Budzę się rano by wiatr usłyszeć
Jak śpiewa melodię jeszcze nie odkrytą
Patrzę jak drzewami kołysze
I bawi się poranną ciszą
Posłuchaj mej pieśni jeśli umiesz słuchać
Prawda w niej ukryta jest niema i głucha
Jeśli ją odkryjesz zrozumiesz i zgłębisz
Otworzysz przed sobą wrota mej potęgi
Chciał śpiewać dalej melodię tę dziwną
Lecz zaprzestał nagle i wszystko ucichło
Tylko echo grało tańczyły dwa cienie
Jednym był smutek drugi to cierpienie
Splecione razem w tańcu frywolnym
Wołały w kółko - wstań i idź wolny
W cierpieniu odkryjesz bogactwo swej duszy
Smutek cię umocni do głębi poruszy
Więc śpiewaj mi wietrze tę melodię cudną
Com ją usłyszał w wiosenny poranek
Bym mógł na nowo odkrywać jej piękno
Prawdę najczystrzą - płonący kaganek.
Leśna Zaduma

Liść wiatrem spłoszony, zerwał się z drzewa
Plusk opadłego żołędzia echem w wodzie śpiewa
Cisza jakaś dziwna mrukiem dźwięczy w uszach
Wspomnienie lata smutkiem duszę mą porusza

Kos przeciął powietrze czerń została w oku
Odbiła się blaskiem od płynącego obłoku
I ja stoję nad wodą co liście opadłe gości
Mały poruszony w swej nikłej nicości

Wzmaga się pomruk bezlistnych gałęzi
Wiatr już bez przeszkód tabuny swe pędzi
Ptak tu się nie schowa i cienia też nie ma
I ja na pomoście - licha oznaka istnienia

Bo kto w taką szarość w tę deszczową porę
Ścieżki leśne przemierza i nie jest wytworem
Wyobraźni mieszczucha co w ciepłych bamboszach
Wciąż do starych seriali przed telewizorem szlocha.

Senne Majaki

Wędrując przez życie z zamkniętymi oczami
Z morfeuszem jak z bratem z jego sennymi majakami
Widząc te uśpione w dalekiej przeszłości
Pokryte patyną dzieciństwa wolności
Te milczące obrazy, w cieniu pędzla dłoni
Owiane tajemnicą śmiech w ukłon się stroi
By zachwycać prostotą, kiełkuje radością
We śnie lunatycznym jawi się mądrością.
Zapach bzu się miesza z alkoholu wyziewem
To dorosłość lawiruje, między ziemią a niebem
W labiryncie przestworzy rodzą się nadzieje
By lotem koszącym upaść w zapomnienie.
Nadzieje co zgasły dla wielu zbudzonych
Dla śpiących tlą się jeszcze snem zauroczonym
By rodzić się na nowo i niech znów stanie
Dzień, noc, dzień, noc i śmierć i zmartwychwstanie
A gdy życie zatoczy przeznaczenia koło
Powieki otworzysz, by ujrzeć na nowo
Jak wiara zwycięża, boleść ukryć musisz
Nim na walkę z życiem, rankiem znów wyruszysz.
Zgon Motyla

Och, jaka rozpacz, po śmierci Motyla
Jak to się stało, zapytam w powadze?
Bo życie Motyla, trwa całą chwilę
A, jednak Motyl, umknął mojej uwadze.

Co mi zabrakło, w spojrzeniu źrenicy?
By dostrzec lot i upadek Motyla.
Czy umiem uchylić, rąbek tajemnicy?
Wszak życie nasze, to tylko chwila.

To krótka chwilka, marne spojrzenie
Jak w obiektywie, jedna migawka?
Jedno westchnienie, zapomnień kilka
I czy wystarczy mi ta grozy dawka.

By się odurzyć, zapomnieć, po co?
Wędruję dniami, czasami nocą.
Ktoś nazwał drogę tę ,,Drogą Mleczną".
Motyl nie nazwie jej drogą wieczną.

Nam przecież, mówi się w końcu ciągle
Że my po śmierci, wieść będziemy życie.
Ja mam nadzieję, razem z Motylem
Nie tylko tutaj, także w ,,Niebycie".

***

Ja, jestem solą, ziemi tej ciężkiej
Pług, mnie nie może, ruszyć swą siłą
Korzenie moje sięgają w głębie
Rodów uśpionych, pod szarą skibą.

Dzisiaj tłamszony bez szabli w dłoniach
Polem popisu dla innych nacji
To jednak z wiarą, której obcy nie kupi
Choćby przedkładał, tysiąc swych racji.

Tu, jak po deszczu, mnożą się sklepy
Leroy Merlin, Auchan, Geant i Biedronka
W nich realizuję swoje ziemskie uciechy
Następcy Wojów polskich i ,,Bronka"

Z piersi tej ziemi prawda wypływa
O tych, co piechotą do kościoła zmierzają
Nie bacząc na sens słów Ojca Dyrektora
Na klęczkach w pokorze swoją Matkę błagają

I tylko martwi myśl dziwnie znana
Powraca ciągle jak ćma do świecy
Kto będzie chodził gościńcem wierzbowym?
Jak już przestanie ta umęczona Ziemia?
Karmić nasze polskie dzieci.
Mgielne Bajanie

Pochylona wierzba włosy w wodzie moczy
Krzyk spłoszonego ptaka, martwą ciszę jednoczy
W nić pajęczą wplątany suchy listek olchowy
Podryguje na wietrze szalonym tańcem zauroczony
W kropli rosy porannej świat cały się mieni
Dziwnie mały i cichy mruży oczy ku ziemi
Bo choć rankiem malutki i przykryty szarością
To już zaraz rozbłyśnie eksploduje radością
Miłością, która każdym stworzeniu ukryta
I żadne z tych stworzeń o jej sens nie pyta
Tylko wchłania mocno każdym skrawkiem ciała
I dba o każdą chwilkę by w bezsens nie uleciała
Bajanie snuje mgła nad podmokłą łąką
A pod źdźbłem trawy bąk przykucną z biedronką
Zasłuchani opowieścią o błękitnej planecie
Gdzie niestrudzone echo ciągle dalej ją niesie?
Lecz wielu nie zrozumie sensu tego bajania
Szaleńczo biegnąc do nikąd, wciąż naprzód, bez opamiętania
Wpatrzeni w siebie w cieniu ,,Drogi Mlecznej"
Zapominamy o tym, co jest naprawdę ważne - w tej wędrówce wiecznej.

Spotkanie

Tak być miało, że cię spoktam
Choć różnymi drogami, szliśmy Ty i Ja
Stało się to, co stać się musiało
Los nam przypisał, krótki, wspólny czas

Więc splećmy dłodnie w mocnym uścisku
Spróbujemy przetrwać te ziemskie dni
A może dane nam będzie kiedyś
W uśmiech połączyć, dwie słone łzy

Bo czym byłoby to życie, bez tej wiecznej tęsknoty
Bez drżenia ust, gdy łapią łapczywie powietrze
Bez tego wzroku, ciągnącego się leniwie po szarych polach
Czym więc bez tego wszystkiego, byłaby nasza życiowa rola?

Niech, więc śmiech i płacz nie omija dusz naszych
I niech wzrok na zawsze zapamięta, co tu dzisiaj zobaczył
Niech nam radość i smutek wypełnia na przemian
Ukryte na samym dnie naszych dusz - marzenia.

***

Nie boję się, choć otwarte drzwi
Nie boję się, ze mną jesteś ty
A za nimi migoce ten wielki świat
Wabi i mami, tyciącem krzykliwych aut

I słyszę jeszcze dziewczęcy śmiech
Ubrane w woal, tańczą wśród drzew
I widzę twarze makijaż z nich znikł
I te ogromne oczy zranione przez byt

Więc spójrz w moją stronę, być może znów
Odkryjesz piękno dziko rosnących róż
Poczujesz zapach splecionych razem ciał
I od nowa staniesz u miłości bram

Czy ci je otworzy, ten szalony wiatr?
Siłą swych ognistych, nabrzmiałych furią warg
Króluje tu namiętność szlocha głośno i łka
I spija nektar szklanicami do samego dna

Zamazał pędzel świat glorią barw
Cisza zastygła, głośny grajek już zwiał
Bębnią w bębenki upadłych dusz
A mnie jest smutno - nie ma ciebie i róż

Więc idę na klęczkach w wielkiej pokorze
Szukam twej twarzy, kaleczę dłonie
Nie ma cię nigdzie, płacze ma dusza
I na wieczną wędrówkę w niebyt wyrusza











>



















© Marek Barankiewicz. Wszelkie prawa zastrzeżone.